"JESTEM NIE PO TO,
ABY MNIE KOCHALI I PODZIWIALI,
ALE PO TO,
ABYM JA DZIAŁAŁ I KOCHAŁ"
Janusz Korczak (właściwe nazwisko Henryk Goldszmit) był synem warszawskiego adwokata. Jego dzieciństwo było smutne. Pierwsze lata spędził w domu pełnym zbytków i służby. Ten okres to jednak okres samotności, gdyż nie wolno mu było bawić się
z biednymi rówieśnikami
z podwórka.
Henryk Goldszmit w wieku siedemnastu lat przeszedł wielki kryzys, który jednak pokonał. Opiekował się najmłodszymi pacjentami w szpitalach. Rozpoczął studia na Uniwersytecie Warszawskim. W czasie studiów odbył dwie podróże do Berlina i Paryża. Zapoznał się
z nowymi metodami leczenia. Po powrocie do Polski objął posadę lekarza przy ulicy Śląskiej. Leczył dzieci hrabiowskie, generalskie. Potem zaczął jednak leczyć biedotę. Podążał do chorego o każdej porze dnia i nocy.
Dla Korczaka liczył się tylko człowiek, a szczególnie dziecko.
Rozpoczął pracę w Domu Sierot przy ulicy Krochmalnej 92. Współpracował z "Naszym Domem" w Pruszkowie. Korczak
stosował zasady pedagogiczne: równość praw i obowiązków, sprawiedliwość. Bronił słabych i cichych. Uważał, że nie ma dzieci - są ludzie. Podkreślał ogromne znaczenie szacunku dla dzieci, ich małych trosk i wielkich problemów. Gdy Niemcy przesiedlili sierociniec do getta Korczak prosił swych polskich przyjaciół o kwiaty, obrazy, aby umilić dzieciom pobyt w ich więzieniu. Nie istniały dla niego godziny policyjne, niebezpieczeństwa łapanek. Poświęcił się całkowicie dla swych dzieci. Stopniowo zaczął jednak tracić siły fizyczne. Często kładł się do łóżka w środku dnia; stawał się coraz bardziej niedołężny. Zaczął pisać swój pamiętnik. Próbował też przyzwyczajać dzieci do myśli o śmierci. Przeczuwał co je czeka.
5 sierpnia 1942 roku Korczak wraz z kolumną dzieci wyruszył spokojnie i zdecydowanie
do wagonów wiozących ich do obozu koncentracyjnego. Nad śpiewającymi dziećmi powiewał zielony sztandar. Zginęli w obozie w Treblince.